Czasami żałuję, że nie mam telewizora

Jedna z mądrych zasad mówi, że dobrze jest mieć niezbyt wysokie oczekiwania, aby w razie sukcesu być miło zaskoczonym, zaś w razie porażki nie przeżywać głębokiego rozczarowania.

 

Miałam spore wątpliwości co do serialu „Bodo” – najbardziej martwiła mnie obsada. Druga moja obawa dotyczy potencjalnie nazbyt wielkich ambicji, które mogą zderzyć się z fiaskiem realizatorskim. Pomysł nakręcenia trzynastoodcinkowego serialu o najwspanialszej postaci życia artystycznego II RP to spora odpowiedzialność. Zwłaszcza, że o ile starsze pokolenie przyzwyczajone jest do nudnych tasiemców i telenowel o idealnej służbie zdrowia, amerykańskim świecie mody oraz od niedawna – sułtanie Sulejmanie i jego haremie, o tyle młodsze ogląda najczęściej seriale amerykańskie, a nie polskie i nie w telewizji, ale w internecie. Zakładam, że twórcom (Michałowi Rosie i Michałowi Kwiecińskiemu) chodziło jednak o dotarcie do obu tych grup.

W pierwszym odcinku poznajemy młodego Bogdana Junod, w którego wcielił się Antoni Królikowski. To młody aktor i nadal brakuje mu pewnej pokory, ale dziś zaskoczył mnie całkiem pozytywnie. Początek opowieści to rok 1916, Łódź. Trwa pierwsza wojna światowa. Młodziutki Bodzio uczęszcza do gimnazjum z dość marnym skutkiem. Nauka w żaden sposób go nie pociąga. Tymczasem matka, Dorota (grana przez Agnieszkę Wosińską) chce, by został prawnikiem i zupełnie ignoruje fakt, że jej syn spędza każdą wolną chwilę w kino-teatrze Urania, prowadzonym przez ojca, Teodora (w roli Mariusz Bonaszewski). Chłopak uwielbia taniec, kino i scenę. Dobrze czuje się w roli aktora-komika, na przykład, gdy z gracją parodiuje nauczyciela-Francuza.

Do mankamentów można zaliczyć dominację scen kręconych w studiu i ograniczoną formę scen ulicznych. Z drugiej strony, Polska to nie Francja, a co najmniej stuletniej zabudowy miejskiej nadającej się do filmów nie mamy zbyt wiele.

Co będzie dalej? Dalej będzie epoka kina dźwiękowego, teatrzyk Qui Pro Quo, sława, piękne kobiety, Tahitanka Reri i splendor przedwojennych elit. Mam nadzieję, że będzie też można zobaczyć ukochanego doga Bodo – Sambo.

Liczę na to, że w odróżnieniu od „Czasu honoru”, którego TVP nikomu sprzedawać nie chciała, do „Bodo” podejście będzie bardziej komercyjne – licencję spokojnie można zaoferować rozmaitym telewizjom na świecie. W końcu, ileż można przerabiać tematy traum i cierpienia? W dotychczasowych recenzjach pojawia się też wątek zawodu, że przez 27 lat III RP nikomu nie przyszło do głowy, żeby taki serial zrobić, a to temat tak znakomity, że sam prosi się o realizację. Trochę tak, ale mam obawy, czy ktokolwiek w latach 90. chciałby coś takiego oglądać. Dopiero teraz polski widz zrobił się zachłanny tematów wdzięcznie mówiących o własnym kraju.

 

Kolejny odcinek „Bodo” – 13 marca o 20.25.

Anna Stępniak

 
Bodo_jpg

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *