Tyrmanda szyderstwo doskonałe

Pośród wszystkich Tyrmandowych książek wiele wzbudza we mnie ciepłe uczucia. Jest coś niepowtarzalnego w jego sposobie pisania: w mistrzowskim tkaniu zdań, w nieskończenie fascynującym doborze określeń, w niesamowicie precyzyjnych opisach ludzi. Tyrmand to nie tylko autor powieści i opowiadań, ale przede wszystkim człowiek, który precyzyjnie zdefiniował, czym jest komunizm.

Leopold Tyrmand rozpoczął pisanie pamfletu „Cywilizacja komunizmu” w 1964 roku, jeszcze przed wyjazdem z Polski, zaś ukończył go w Stanach Zjednoczonych sześć lat później. Książka została pomyślana jako rodzaj „poradnika”, zawierającego wskazówki, jak żyć w komunizmie, od narodzin aż do śmierci. W 1972 roku anglojęzyczna wersja tej książki ukazała się pod tytułem: The Rosa Luxemburg Contraceptive Cooperative: A Primer on Communist Civilization Tak wyjaśnił okoliczności powstania tej publikacji: W Ameryce pisze się mnóstwo książek o tym, jak źle jest w Stanach Zjednoczonych. (…) W komunizmie pisze się również mnóstwo książek o tym, jak źle jest w Ameryce. I jeszcze więcej książek o tym, jak cudownie jest w komunizmie. I tłumaczy, że tak naprawdę opis rzeczywistości, jaki wyszedł spod jego pióra, nie jest adresowany ani dla Polaków, ani też Czechów czy Ukraińców. Tyrmand chce mieszkańcowi wolnego świata wytłumaczyć, jakim absurdem, bezsensem i chorobą jest komunizm. Życie tam polega w jakiś sposób na niemożliwości życia. Autor wie, że wytłumaczenie Amerykaninowi czy Brytyjczykowi, czym jest życie pod butem komuny, jest prawie niemożliwe, tak abstrakcyjne dla ludzi przyzwyczajonych do swobód i możliwości rozwoju. Autor „Złego” wyśmiewa też mrzonki ideowych komunistów na Zachodzie (jak można się domyślać, na przykład tych we Francji, którzy długo wierzyli w dobroć Wujaszka Joe), którzy twierdzili, że „oni by zrobili komunizm lepiej”. Konsekwentnie tłumaczy: Wirus komunizmu jest jeden, tylko chemizm różnych organizmów narodowych może być różny. I dodaje: (…) komunizm wszędzie będzie taki sam, mimo odmiennych, zależnych od klimatu i tradycji makijażów.


Image (26) 

Niestety amerykańskie środowiska literacko-postępowe nie tylko kompletnie nie zrozumiały lekcji Tyrmanda, ale wręcz odebrały ją w kategoriach „męczących bredni”. To chyba trafne określenie reakcji nowojorskiej śmietanki wobec przestrogi dotyczącej wprowadzania ustroju komunistycznego. Tyrmand był dla nich początkowo ciekawym zjawiskiem, jednak z biegiem czasu mieli dość jego bycia „pod prąd”. Trudno także zapomnieć o manipulacyjnym, ale bardzo skutecznym schemacie wypracowanym w Związku Sowieckim, jakim było kojarzenie jakiejkolwiek krytyki komunizmu z faszyzmem. Jeśli nawet nikt tak nie pomyślał o Tyrmandzie, polityczna poprawność nakazywała odnosić się do literackiego sarkazmu co najmniej z niechęcią. A przecież autor wyjaśniał już na początku Cywilizacji komunizmu: pamflet jest jedyną – przynajmniej na razie – metodą prawidłowego wyjaśniania komunizmu.

Tyrmand szydził z komuny już na kartach „Dziennika 1954”, opisując szarość i beznadzieję lat 50. z niepowtarzalnym poczuciem humoru. Podczas tej lektury z jednej strony dopada czytelnika uczucie przytłoczenia, a z drugiej nie może on powstrzymać się od śmiechu. Brak towaru w sklepach Tyrmand potrafi obrócić w najzabawniejszy kabaret, zaś opis partyjnych pogadanek o socjalizmie i „właściwych stosunkach płciowych” przeciwstawionych „wynaturzonym, imperialno-amerykańskim” doprowadza do chichotu. Życie w czasach stalinizmu składało się z codziennego pokonywania labiryntu trudności, począwszy od zdobycia pasty do zębów. Paradoks dbania o uzębienie ujął Tyrmand tak: obywatel socjalistyczny powinien mieć zdrowe, wspaniałe zęby, jednak ogólnodostępny towar „pastopodobny”, produkowany z dumą przez socjalistycznego robotnika powoduje natychmiastowe psucie się i wypadanie zębów. Trzeba mocno się natrudzić, by zdobyć ten specyfik z jakiegoś imperialnego państwa, co udaje się niewielu. Czytając rozdział o myciu zębów nie sposób się nie śmiać: fakt, że pasta do zębów pieni się w ustach i czyści zęby, nie uszkadzając ich, a raczej służąc im i chroniąc je przed zepsuciem, nie wydaje się nikomu [w kapitalizmie] godnym szczególnej uwagi. Natomiast dla mieszkańca kraju komunistycznego taka okoliczność jest istnym cudem.

Hiperbola jako maniera literacka jest ulubionym narzędziem tego pisarza w opisywaniu komunistycznej rzeczywistości. Z drugiej strony, kiedy czyta się opis peerelowskiego sklepu z zabawkami, w którym brzydota kumuluje się w zezowatych lalkach, sadystycznych misiach, pokręconych przez reumatyzm żyrafach, pajacach z pluszu używanego w krajach cywilizowanych na siedzenia w pociągach, bączkach, które w imię nieznanego sabotażu nie kręcą się, i piłkach, które nie odbijają się od podłogi, można dojść do przekonania, że Tyrmand nic a nic nie przesadził i faktycznie miał problem z wyborem prezentu dla córki swoich znajomych. Każdy bowiem element życia w czerwonej rzeczywistości jest odrażający, brzydki; ogranicza przestrzeń, wprowadza egzekwowany system nakazów i zakazów; zniewala absurdem i wewnętrznymi sprzecznościami. Na przykład w szkole. Edukacja nadzorowana przez apologetów komunizmu opiera się na głoszeniu tez, jakoby jedynie dystans czasowy nie pozwolił Jerzemu Waszyngtonowi zapisać się do partii komunistycznej, zaś wszelkie wynalazki i odkrycia zostały wynalezione lub dokonane przez Rosjan: elektryczność wymyślił Bieniamin Franklinienko, zaś schody Iwan Schodow. Rzecz w tym, że aby awansować lub wieść życie pozwalające na zapełnienie żołądka, należy ze wszystkim się zgadzać i przytakiwać, równocześnie wykazując się tępotą umysłową, jak w przytoczonym przez Tyrmanda dowcipie, w którym egzamin na komisji poborowej zdaje osoba mająca umysł otwarty i skłonny do poszukiwań, gdyż na pytanie „ile jest dwa razy dwa” odpowie pięć.

Równocześnie Cywilizacja komunizmu jest w swojej wymowie nadal aktualna, a przez to przykra. Wiele elementów naszej dzisiejszej rzeczywistości w Polsce to przedziwna peerelowska kalka. Podejście administracji rządowej i lokalnej do państwa jest często odbiciem szarej rzeczywistości opisanej przez Tyrmanda, która na pozór wydaje się anachronizmem, reliktem czasów słusznie minionych. Nie miejsce tu i nie czas, by wdawać się w dyskusję, że zmarnowano możliwość rozliczenia i oczyszczenia życia publicznego po 1989 roku, ale warto zacytować taką oto historię, przytoczoną przez pisarza: Rozmawiałem raz z pewnym przyzwoitym, starym tramwajarzem – i dalej wyjaśnia, że pan ten miał syna w milicji; panie – mówił stary tramwajarzjak go pytałem, dlaczego chce iść do milicji, odparł: >>Widzi tato, ja lubię łowić ryby. A po co się męczyć. Jak jestem w mundurze, to idę, gdzie łowią ryby, mówię, że tu łowić nie wolno i zabieram im, co złowili.<< Panie, toż to aż strach słuchać. Zupełny i d i o t a.

Image (11)

Jedyną sferą, która pozostaje skrawkiem wolności w komunizmie jest seks. Tylko na polu erotyki można przez chwilę poczuć się swobodnie, bo tego nie da się reglamentować. Lecz nawet i tu nie da się całkiem uciec od prozy codziennego pchania przed sobą gnojowej kulki: brak przestrzeni mieszkalnej, podsłuchy, trudności z higieną są przeważnie nie do przeskoczenia.

Wyjątkową wartością Cywilizacji komunizmu jest postawa samego autora. Tyrmand zabrał się za jej pisanie jako mężczyzna dojrzały, który przez wiele lat dokonywał rozważań na temat sowieckiego totalitaryzmu. Dlatego też jego książka jest tak cenna – Leopold Tyrmand, w odróżnieniu od zastępów artystów zawsze posłusznych władzy, umiał z całą stanowczością zbadać komunizm i go wykpić. Zwłaszcza, że jako młodziutki chłopak miał swój epizod flirtu z komunizmem w roku 1940, gdy pisał propagandowe teksty w Wilnie. Nie sztuką jest patrzenie na tamte pokolenia tylko w kategoriach niezłomnych bohaterów i skończonych zdrajców*, przede wszystkim z uwagi na uniwersalną słabość ludzkiej natury. Lecz podczas gdy Tyrmand wielokrotnie szydził z komuny, jej klakierzy gotowi byli zawsze podlizać się Bierutowi i Cyrankiewiczowi, pisać panegiryki na cześć umiłowanych przywódców  w czasie, gdy ubecki reżim wtrącał do więzień, torturował i mordował (jak Szymborska, Miłosz, czy Mazowiecki – ten ostatni popierał prześladowania biskupów i księży w latach 50.) i nigdy potem, do końca swojego żywota tego szczerze nie żałowali ani za to nikogo nie przeprosili.

Za bardzo cenny należy uznać rozdział Jak być Żydem, w którym autor przedstawia swój pogląd na postawę Żydów wobec komunizmu i jest w swojej ocenie sprawiedliwy (wylicza przykłady wiernopoddańczego oddania się Żydom komunizmowi). Co prawda kilka kwestii wzbudza powody do polemiki (o tym kiedy indziej), lecz można przypuszczać, że Tyrmand chciał wyjaśnić pewne elementarne sprawy czytelnikom amerykańskim, których wiedza o Europie Wschodniej była zdominowana przez rozmaite stereotypy i przekłamania. Tym bardziej, że po dziś dzień wiedza o tym, że Stalin mordował społeczności żydowskie jest słabo rozpowszechniona, zwłaszcza wśród tzw. elit w krajach zachodnich. (Autor przypomina rok 1949 i stalinowską hekatombę rosyjskich Żydów-intelektualistów: Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili kazał ich rozstrzelać lub zesłać do obozów koncentracyjnych.) Fragment ten jest o tyle ciekawy, że Tyrmand w swoich powieściach odnosił się do spraw żydowskich naprawdę marginalnie.

Szkoda, że Tyrmand nie dożył roku 1989, a zwłaszcza roku 1992, gdy komuna przepoczwarzała się umiejętnie w „demokrację”. Być może udałoby mu się ze Zbigniewem Herbertem stworzyć tandem, który by piętnował i wyśmiewał ten upadek (na cztery łapy). Tak jak pierwszy z nich robił to w latach 60. i 70.: Komunizm jest zjawiskiem, wobec którego obiektywizm jako metoda wyjaśniająca jest śmieszny w swej nieporadności. (…) Czy można obiektywnie badać ekonomię, która brak chleba tłumaczy okolicznością, że z każdym rokiem więcej ludzi je chleb?

DSC04627

Na zakończenie jedna ważna uwaga. Niektórzy politolodzy lubią wyjaśniać maluczkim, że to, co było w Polsce, to nie był komunizm. Powiadają „Marks jest źle interpretowany i niesłusznie oskarżany”; „nieszczęsny (sic!) Lenin źle to przeprowadził”. Leopold Tyrmand przygotował się na to i ustosunkował się do tego w następujący sposób: Komuniści utrzymują, że to, co dzieje się obecnie za Żelazną Kurtyną, nie jest jeszcze komunizmem, że stanowi etap nazywany socjalizmem na drodze do społeczeństwa komunistycznego. (…) Rozpacz ogarnia [ludzi] na myśl, że jeśli to jeszcze nie komunizm, to wyobrazić sobie można, co będzie, jak już nadejdzie komunizm.

 

Anna Stępniak

 

 

Zdjęcia (poza okładką książki) są własnością rodziny Tyrmandów. Jakiekolwiek kopiowanie i rozpowszechnianie w celach komercyjnych bez zgody właścicieli praw zabronione, zgodnie z Ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dn. 4 lutego 1994 roku.

 

 

 

 


* Choć pamięć o jednych i drugich jest kluczowa dla funkcjonowania całego społeczeństwa.

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *