Ekscentryczna. Dziwaczna. Specyficzna. Zocha Stryjeńska była fascynującą, choć tak naprawdę nieszczęśliwą kobietą. Życie przyniosło jej niemało trudności i zdaje się, że niewiele osób ją rozumiało. Dzięki książce Angeliki Kuźniak po 40 latach od śmierci malarki możemy jednak zobaczyć, w jaki sposób poczuciem humoru kontrowała swój los.
Stryjeńska (malarka, scenograf, grafik i pisarka) przeżywa obecnie renesans. Dzięki książce biograficznej i facebookowi wie o niej znacznie więcej osób niż wtedy, gdy Muzeum Narodowe organizowało wystawy jej twórczości. Cóż, osobowość miała nieprzeciętną. Bez przesady można powiedzieć – była szalona.
Jedno z pierwszych szaleństw Zosi Lubańskiej to wyjazd do Monachium na studia w 1911. Przez ponad rok udawała tam mężczyznę. Uczyła się rysunku, anatomii i technik malarskich jako Tadeusz Grzymała. Musiała jednak wrócić do rodzinnego Krakowa, gdyż jej koledzy z Akademii Sztuk Pięknych podejrzewali, że coś z jej płcią jest nie w porządku. Warto dodać, że wyprawę na studia w przebraniu po cichu wspierali jej rodzice, choćby dlatego, że sami zanieśli dokumenty wymagane przez szkołę do notariusza.
W 1916 roku poznała Karola Stryjeńskiego i zakochała się w nim na zabój. Niedługo potem wzięli ślub, właściwie w tajemnicy. Karol – według relacji współczesnych – „umiał się bawić i czarować kobiety od lat 1 do 100, wszelkiego pochodzenia”. Niezbyt to dobra oferta męża.
Wspólna radość trwała krótko. Wraz z upływem czasu coraz mniej rozumiał swoją żonę. Coraz częściej zaś uważał ją za niezrównoważoną, nienormalną, wariatkę, choć na pewno Zofka do łatwych nie należała. Jedną z jej wad było codzienne niezdecydowanie i niezdolność do podejmowania decyzji. Nie sprzyjała temu praca artystyczna i uzależnienie od nieregularnych wpływów finansowych.
Pewnego dnia, gdzieś w 1921, Karol postanowił zaprosić swoją małżonkę do teatru. Wyszedł z tego podstęp, w wyniku którego odwieziono ją do szpitala psychiatrycznego. Nie pierwszy raz, choć tym razem na krótko. Rzecz jasna, potem „miłość zwyciężyła”; skruszony Stryjeński wyjaśniał, że chciał dobrze – myślał bowiem, że obecność lekarzy żonie pomoże, a noc spędzona na oddziale dla wariatów była pomyłką nie z jego winy. Akurat…
Po rozwodzie z Karolem postanowiła poślubić aktora Artura Sochę, dla którego zmieniła wyznanie na ewangelickie. Na początku wszystko wydawało się sielskie i szczęśliwie. Jednak nowy wybranek był nie tylko mało zorganizowany i stabilny – okazał się nosicielem choroby wenerycznej, którą „nabył” w trakcie swojej „przypadkowej” wizyty w domu publicznym. I choć Zofia była w stanie wiele wybaczyć (chodzili potem razem na wódkę i do teatru niczym kumple), po wielu latach, w trakcie wojny, okazało się, że Stryjeńska została zarażona syfilisem. Lekarze zdiagnozowali go, gdy Zofia skarżyła się, że nie może malować, bo oczy ma zmęczone i ropiejące. Prezencik od Sochy. Ale i z tym sobie poradziła.
Rok 1938. Zofia idzie na randkę z Arkadym Fiedlerem. Rezultat? Rozczarowanie. Facet gada jedynie o sobie, na dodatek nie tylko o podróżach, ale i swych erotycznych podbojach i „świństwach”. Zocha ma dość, co za obrzydzenie. Co więc postanawia?
(…) zaraz po pożegnaniu poleciałam jak zraniona Polyhymnia i posłałam pierwszego napotkanego koleżkę do drogerii po kilka paczek prezerwatyw, które z encyklopedii Orgelbranda wiedziałam, do czego służą. Opakowałam to w różową bibułę, związałam złotym sznurkiem z dodatkiem wiązki kwiatów. Zostały doręczone pracowitemu erotycznie pisarzowi z życzeniami dalszych sukcesów.
Ale być może tylko tak zwariowana postać jak Zofia mogła stworzyć Bożków Słowiańskich. Praca nad nimi kosztowała mnóstwo wysiłku i nerwów. Oto jak opisywała powstawanie Kupały, Dziedzilli, Trygława i Boha:
Starabaniłam się z łoża po dziesiątej, już ani bielizny nie zmieniam, ani pościeli nie oblekam, bo mi się nie chce, nie myję się, drzwi na klucz zamykam. Klucz rzuciłam pod szafę, kitel nakładam, idę do rajzbretu rysować.
Plansze z bóstwami kupiła Zachęta. Za 1500 złotych. Zochę kojarzymy też z innymi przykładami jej twórczości: stworzyła między innymi słynne panneaux do pawilonu polskiego na Wystawę Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu, cykle Pascha, Młoda wieś polska oraz malowidło w holu kamienicy Wedla na Puławskiej. Do dziś podziwiamy jej twórczość za świeżość, pomysłowość, barwność, dojrzałość, niepospolitość.
Poza brakiem miłości i szacunku ze strony partnerów przez całe swoje życie Zofia walczyła z finansami. Nie potrafiła wyjść z długów, ale też często zachowywała się nieodpowiedzialnie. Przez kilkadziesiąt lat z trudem regulowała zobowiązania wobec rozmaitych wierzycieli. O ile jednak przed 1939 rokiem była jasną gwiazdą kulturalnego i artystycznego życia Polski, o tyle po wojnie prawie nikt się nią nie interesował. Co gorsza, rozmaite instytucje wykorzystywały jej prace nielegalnie, ignorując prawa autorskie. Bolało ją również, że jako artystka przesuwa swoje ukochane dzieci na boczny tor. Starała się wysyłać im pieniądze, gdy były już starsze, ale tak naprawdę – gdy wyemigrowała do Szwajcarii – przez wiele lat w tajemnicy utrzymywał ją syn Jaś.
Z pewnością kochała swoje dzieci (Magdzię, Jacka i Jana), ale w sposób specyficzny. Bardzo się o nie martwiła, szczególnie w kwestii ich życiowych wyborów. Na pewno odziedziczyły po niej zamiłowanie do artyzmu. Jednak, czy odczuwały jej miłość?
Z humorem opisywała swoje perypetie w listach i dziennikach. Dziś, w trakcie ich lektury, uderza bogactwo językowe autorki, skłonność do żartu, używanie metafor, onomatopei i tym podobnych.
Kochany Jasiu – zadowolony pewnie będziesz, że odpisuję na twój list też w esperanto: mmummmmmmmmmmjum ośle kopyto mmmm mmm psia wełna jedna ummmmummm uuuummmmm mmmmmmm mmmmmmm mmmmmummmmm ummmmmmnu ? [1945]
Flota będzie, ale nie teraz. Nie pomogą kwity. […] pieniądze dopiero po świętach. Zdechł pies z marzeniami i tchnieniem raju. [1934]
Dosyć już mam tego. Nałażę się z tekami jak jaki komiwojażer, naproszę, namęczę, gębę nastrzępię i guano ze wszystkiego. […] Jakbym wymalowała kilka tanich dziwek, może by poszło, ale nie wiem, co mi się stało, że na widok farb i pędzli dostaję takiej odrazy, że pianę toczę. [1946]
Pod koniec życia jej ekscentryczność dawała się we znaki całej jej rodzinie. Zofię otaczała aura dziwactwa. Trzymała szale i kapelusze w lodówce, chodziła w ubraniach z uciętymi rękawami, gotowała na najbardziej prymitywnym palniku, pomimo posiadania nowoczesnej kuchenki. Co gorsza, nie rozpoznawała własnych wnucząt. Najboleśniej przeżyła śmierć syna Jacka. Przez kilka dni nie wierzyła, że nie żyje i w rozpaczy namawiała lekarzy, by jeszcze raz zbadali ciało i „wrócili” mu ducha. Również w trakcie pogrzebu.
Na koniec – warto przywołać treść modlitwy, którą zapisała przed wyjazdem z Monachium w 1912 roku:
Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienia moralne i tysięczne gorycze – ale w zamian za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę!
Bóg tej prośby wysłuchał.
Anna Stępniak
Angelika Kuźniak, Stryjeńska. Diabli nadali, Wołowiec 2015.