Pójdziem z torbami czyli rychły powrót do wieczorów przy świeczce

Nie boję się niczego, czym straszą mnie media głównego ścieku. W głębokim poważaniu mam zakusy na moją wolność, bo godności żadna świnia mi nie odbierze, zaś większość z nas do szkół chodziła i ma pojęcie, co znaczy wywozić złych ludzi na kupie gnoju. I wóz się znajdzie, i jakieś łajno też. Ale perspektywa wzrostu cen energii elektrycznej o 500% to coś, co mocno mnie niepokoi, bo stoi za tym iście szatański plan. By go zniweczyć, sam gnój nie wystarczy.

Czasami próbuję sobie wyobrazić czasy, gdy moi Dziadkowie byli smarkaczami. Ich opowieści o charakterze przebytego dzieciństwa są fascynujące, a przy tym – jak gdyby – absurdalne. Na przykład, gdy mieli 10 lat, ich droga do szkoły wyglądała tak, że „Ruskie” czyli żołnierze Armii Czerwonej, wysadzali w powietrze niemieckie czołgi na okolicznych polach i z dala krzyczeli do dzieci, by uważały na lecące kawałki jakiegoś Panzerkampfwagen VI Ausf. B Tiger II.

Nie wspominam nawet o schronie w piwnicy, by nie zostać zbombardowanym pomiędzy rokiem 1939 i 1945, bo moi przodkowie mieli to szczęście, że ich dom był murowany i solidny. A czym ich Niemcy w czasie okupacji szczepili to też nigdy nie będzie nam wiadome…

W każdym razie, dopiero gdy mój Dziadek miał 12 lat, jego dom rodzinny dostąpił łaski elektryfikacji i było to już kilka lat po wojnie… Przedtem używano bowiem lampy naftowej albo karbidowej i aż mi wstyd przyznać, że do niedawna nie miałam w ogóle pojęcia, co to jest „karbidówka”. I jak tak słucham tych niekończących się bredni o zielonym ładzie, mam nieodparte wrażenie, że wkrótce nastąpią jeszcze bardziej popaprane czasy.

Tak, podobno wkrótce Amerykanin posiadający w gotówce 125 tys. dolarów będzie mógł polecieć balonem na orbitę okołoziemską i to się nazywa postęp słusznie wzbudzający zachwyty od Tokio do Lizbony. Z drugiej strony, całkiem przeciętny człowiek – ja, ty, twoja ciocia, twój sąsiad, teściowa czy pani z osiedlowego sklepu – wszyscy będziemy musieli rozważyć ograniczenie codziennych udogodnień w myśl chorej i zakłamanej ideologii.

I nie chodzi tylko o usilne dążenie brukselskich i niemieckich biurokratów (oraz niestety ich usłużnych polskich pomagierów), by nie opłacało mi się posiadać samochodu. Po obejrzeniu tego materiału utwierdzam się w przekonaniu, że bezpieczeństwo energetyczne Polski dosłownie wisi na włosku. Najgorsze jest to, że zaledwie garstka ludzi zdaje sobie z tego sprawę. Pokolenie mojej babci już nie musi się tym przejmować, a poza tym niestety większość z nich jest codziennie bombardowana propagandą łże-mediów, gdzie albo podsyca się do wojny o poglądy, albo wmawia, że pieniądze rosną na drzewach i jeszcze zrywa je specjalnie dla każdego obywatela minister tego czy owego.

Prawda jest taka, że tak zwana zielona energia ma guzik wspólnego z zielenią i naturą, zaś niemiecki przemysł do spółki z politykami zza Odry chce przede wszystkim strzyc polskie barany. Warto o tym pamiętać, gdy się odruchowo wpisuje w przeglądarkę popularną nazwę portalu „informacyjnego”, bo dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że typkom pokroju wnuczka Józefa Światło trzeba odpowiednio zapłacić za skuteczny PR.

Ale może wyjdzie z tego coś dobrego. Może zamiast telewizji albo ogłupiających seriali na Netfliksie przeciętna rodzina będzie sobie palić wieczorem świeczkę, taką całkiem zwyczajną, i mówić o trudach dnia, przebytych doświadczeniach; może wrócimy do opowiadania kawałów (kto jeszcze to robi?) i będziemy spędzać czas jak kilkadziesiąt pokoleń naszych przodków, których przekazywanie opowieści (historii, baśni, legend, podań) spajało kulturowo i wspólnotowo.

Tego sobie życzmy i pamiętajmy – pycha kroczy przed upadkiem. W mojej ocenie tych chorych ludzi na samych szczytach władzy zgubi przede wszystkim pycha jako wyjątkowo odrażający grzech.

Anna Stępniak

Karbidówka
fot. Wikimedia Commons

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *