Warszawskie lato w tym roku jest wyjątkowo pochmurne i deszczowe. Nie bardzo wiadomo, co ze sobą robić, a do urlopu pozostało jeszcze tyle czasu. Przegrzebując internet w poszukiwaniu rozmaitych informacji natrafiłam na audycje Radia Wolna Europa z udziałem Leopolda Tyrmanda. Zostały one zdigitalizowane, co jest fantastyczną sprawą, jako że można posłuchać głosu autora „Złego”, a zwłaszcza jego bardzo charakterystycznego „R” i towarzyszących im trzasków.
Może niektórzy mają już przesyt z powodu panującej mody na Tyrmanda, ja jednak ciągle znajduję w nim coś nowego. Jednocześnie, także w poniższej anegdotce, która nie jest powszechnie znana, widać rzecz typową dla tego pisarza: umiejętne łączenie wyjątkowego poczucia humoru z wyrazistością i celnością obserwacji innych ludzi oraz rzeczywistości.
Leopold Tyrmand o Stefanie Kisielewskim, 7 marca 1981.
„W Kisielu polska kultura wyprodukowała osobliwe skrzyżowanie między Erazmem z Rotterdamu i Oscarem Wildem. (…) życiem swym potwierdził i ciągle potwierdza to, co głosi. Jest on katolickim liberałem, w pełni świadomym walorów świeckich wolności społecznych i permanentnego waloru etyki wywodzącej się z religii.
Jego postawa moralna jest (…) powszechnie znana i nie ma co się nad nią rozwodzić. Toteż lepiej będzie zilustrować egzystencjalne przeznaczenie Kisiela drobnym epizodem, który mówi wszystko o tym, jak Kisiel wdał się w reprezentowanie swojej własnej wersji polskiego losu w owym zadziwiającym chaosie naszych wszystkich dziennych spraw.
Gdzieś w latach 50. udaliśmy się obaj na warszawską Legię, czyli na pływalnię. Skoczyłem ze słupka startowego, zaś Kisiel zlazł po stopniach wprost na głęboką wodę i trzymając się obrzeża basenu zaczął wędrować pod trampolinę. Podpłynąłem i spytałem, czy mu się coś nie stało. Na to Kisiel:
– Nic, tylko ja nie umiem pływać.
Zdrętwiałem i krzyknąłem:
– To po coś się władował na tę stronę, głupku! Wyłaź z wody, bo jeszcze będzie nieszczęście!
Zaś Kisiel:
– Ba, wyłaź. Ale jak?
I uporczywie, chwyt za chwytem, sunął po płyciźnie. Nikt by go nie zmusił do ucieczki tylko dlatego, że było niebezpiecznie. Lecz on sam, na swój sposób, być może niemrawo, ale w zupełnym opanowaniu sytuacji, parł przed siebie świadomy czterech metrów głębi pod sobą i braku własnej umiejętności, jak pokonać zagrożenie.”
Anna Stępniak