Nie zdążyłeś na wystawę? Żaden problem.

Prawie w ostatnim momencie udało mi się obejrzeć wystawę malarstwa włoskiego pod nazwą Brescia. Renesans na północy Włoch w Muzeum Narodowym w Warszawie, która dziś zostanie oficjalnie zamknięta. Pomimo tłumów, wiele osób jej nie zobaczyło. Nic nie szkodzi – to dobra okazja, by przedstawić ją na łamach Bardzo Mi Miło i pokazać czytelnikom magazynu subiektywną perspektywę tego wydarzenia.

 

Chodzenie do galerii i muzeów sprawia dużą przyjemność, pod warunkiem, że idziemy tam z odpowiednim nastawieniem. Czasami zwiedzanie bywa męczące, bo w ograniczonej przestrzeni nasze oczy skanują dziesiątki i setki obiektów. Niełatwo jest także wtedy, gdy ta przestrzeń jest ograniczona i poszczególni zwiedzający trochę sobie przeszkadzają. Dlatego właśnie świetnie ogląda się albumy o sztuce, gdzie wysokiej jakości zdjęcia obrazów czy rzeźb reprodukowane są na wyśmienitym papierze, a każdy detal można obejrzeć w spokoju. Już nie mówiąc o tym, że czasami podpisy na wystawach są źle opracowane i niewidoczne. Z drugiej strony, bezpośrednie obcowanie z obrazem olejnym w dużym formacie jest przeżyciem niezastąpionym i po to właśnie chodzi się do miejsc, gdzie ktoś zgromadził znaczącą liczbę dzieł artystycznych.

Wystawa malarstwa włoskiego z epoki tzw. Cinquecento (czyli wieku szesnastego) zorganizowana w Muzeum Narodowym we współpracy z partnerami z Włoch nie przedstawia tych najwybitniejszych dzieł, które znamy choćby ze słyszenia. Zaledwie kilka z nich przyciąga jak magnes: Tycjan, Rafael. Dobrze się jednak stało, że pod takim szyldem zgromadzono sporo obiektów z polskich muzeów oraz, że udało się dokonać kilku wypożyczeń z muzeum Pinacoteca Civica Brescii (wym. breszja w mianowniku). Dla zobrazowania: Brescia leży w Lombardii, dokładnie pośrodku między Mediolanem a Weroną.

Całość zbiorów została uporządkowana tematycznie, a zatem: portrety; sielskie, pozamiejskie pejzaże (tzw. villeggiatura); malarstwo prawdy (realizmu) oraz tematyka sakralna mieszająca się – jak to w renesansie – z antykiem. Oprócz obrazów olejnych lub w technice temperowej organizatorzy wystawy wkomponowali obok przedmioty rzemiosła artystycznego korespondujące z epoką (bogato inkrustowane lub intarsjowane meble, pierwsze drukowane książki, zbroje rycerskie, medale).

Dosso Dossi, Jowisz, Merkury i Cnota, ok. 1524

 

Szczególną uwagę zwraca kilka charakterystycznych dzieł – a to z powodu wykonania, a to ze względu na sposób przedstawienia postaci lub elementów pobocznych. Intryguje obraz Dossa Dossiego (właśc. Giovanni di Niccolò de Luteri) pod nazwą Jowisz, Merkury i Cnota (ok. 1524, olej na płótnie), ponieważ wykracza poza ramy swojej epoki. Jest nieco fantastyczny i enigmatyczny. Jowisz nie dość, że maluje motylki, to wygląda całkiem jak Slavoj Zizek i zupełnie nie pasuje strojem, pozą ani fizjonomią do pozostałych dwóch postaci.

Poruszenie wywołuje obraz (atrybuowany) Veneto Pasqualino Opłakiwanie Chrystusa z lat 90. XV wieku wykonany techniką mieszaną. Postacie (umarły Chrystus, św. Jan, Matka Boska, Józef z Arymatei, Maria Magdalena) wydają się wychodzić z ramy, są wypukłe i przywodzą na myśl Zdjęcie z krzyża Rogiera van der Weydena – na przykład ze względu na płaczącą Marię Magdalenę umieszczoną w centralnej osi obrazu.

Veneto Pasqualino, Opłakiwanie Chrystusa, lata 90. XV wieku

Veneto Pasqualino, Opłakiwanie Chrystusa, lata 90. XV wieku

 

Bardzo cenię też obrazy, które przedstawiają mniej typowo młodego, nastoletniego Jezusa. Tak jest w przypadku Chrystus wśród doktorów Giovanniego Battisty Cima dla Conegliano (ok. 1504). Chodzi o opowieść z Ewangelii św. Łukasza, w której dwunastoletni syn Marii i Józefa znika rodzicom, pochłonięty dysputą ze starszymi i uczonymi w Piśmie w świątyni jerozolimskiej. Siedzącego pośrodku Jezusa otaczają w półkolu zamyśleni mężczyźni. Jeden z nich odwraca głowę, większość jednak słucha z uwagą. Według najbardziej znanej interpretacji, ci z lewej strony symbolizują dawne, przedchrystusowe nauki, zaś mędrcy po prawej – nową epokę i inne odniesienie do życia Jezusa. Figura po prawej stronie, najbliżej widza, przypomina mi bardzo świętego Pawła.

Giovanni Battista Cima da Conegliano, Chrystus wśród doktorów, ok. 1504

Giovanni Battista Cima da Conegliano, Chrystus wśród doktorów, ok. 1504

 

Sofonisba Anguissola, Autoportret przy sztaludze, 1556

Sofonisba Anguissola, Autoportret przy sztaludze, 1556

 

Faktycznie jednak nie miałam pojęcia, że w polskich zbiorach jest tyle znakomitych dzieł niesamowitej jak na swoje czasy malarki Sofonisby Anguissola. Nie mogłam uwierzyć, że ta portrecistka i nauczycielka europejskich władców żyła blisko 93 lata. A myślałam, że to Michał Anioł i Tycjan byli rekordzistami swojej epoki! Tak naprawdę, kobiety zaczęły mieć coś do powiedzenia jako artystki dopiero w drugiej połowie wieku osiemnastego, ale przypadek Sofonisby jest odosobniony. Można się wpatrywać przez długi czas w Grę w szachy z 1555 roku, a to dlatego, że rzadko się zdarzało, aby ówcześni artyści portretowali ludzi w takim pełnym, zadziornym uśmiechu, jak u jednej z dziewczynek (sióstr malarki). Sofonisba z pewnością jest interesująca dla feministycznych interpretacji w historii sztuki, także dlatego, że szachy były kiedyś grą zarezerwowaną dla mężczyzn i bardziej „reprezentacyjną” dla tej płci; z drugiej strony szachownica uważana była w renesansie za metaforę gry życia (każda figura może zejść, umrzeć, ergo wszyscy są równi wobec śmierci). Jak wskazuje dr Grażyna Bastek, obraz ten można rozmaicie interpretować. Druga praca autorki to Autoportret przy sztaludze datowany na rok później.

Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555

Sofonisba Anguissola, Gra w szachy, 1555

 

Nieco rozczarowujące mogło być zetknięcie się z ogromnych rozmiarów plakatem-reprodukcją obrazu Rafaela Chrystus błogosławiący przy wejściu do muzeum, a następnie obejrzenie go z trudnością w oryginalnej postaci, gdyż jego wymiary nie przekraczają 30 na 25 centymetrów. Z drugiej strony, organizatorzy i kuratorzy zebrali tak wiele świetnych przykładów późnorenesansowej twórczości z północnej części Półwyspu Apenińskiego, że pierwsze w kolejności (i małego formatu) obrazy Rafaela można było potraktować jako rozgrzewkę przed dalszym „chłonięciem” ekspozycji. To było bardzo ciekawe przeżycie!

Słowem podsumowania: wystawa była dobrze skomponowana (z drobnymi mankamentami technicznymi, jak niewidoczne opisy w języku angielskim i słabo widoczne nawet w języku polskim) i okazała się bardzo przyjemna w odbiorze. Warto dodać, że kolejną ekspozycją czasową będzie sztuka Chin; a w 2017 roku sztuka Japonii przełomu XVIII i XIX wieku. I nie zapominajmy o możliwości zobaczenia wystaw stałych: Galerii Sztuki Średniowiecznej czy dzieł całkiem nowoczesnych.

 

Anna Stępniak

 

__

Dopisek: Faktycznie przedstawione na zdjęciach obrazy pochodzą tylko i wyłącznie ze zbiorów polskich (Warszawa, Kraków, Łańcut, Poznań). Przyznam, że dokonałam takiego wyboru całkowicie przypadkowo. Ale dla dopełnienia tekstu dołączam reprodukcję Chrystusa błogosławiącego z 1505 roku.

Rafael, Chrystus błogosławiący, 1505

Rafael, Chrystus błogosławiący, 1505

 

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *