Tyrmand: jestem pewny, że narobię sobie wrogów

Niedawno skończyłeś czytać “Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda w tłumaczeniu Anity Shelton i Andrzeja Wróbla. Jakie są Twoje wrażenia? Czy to jego najbardziej osobista i bliska Ci książka?

Matthew Tyrmand: Tak, bardzo. Jestem bardzo wdzięczny obojgu tłumaczom. Wydanie wersji angielskiej Dziennika wyjdzie w marcu nakładem Nortwestern University Press. W trakcie tłumaczenia moja mama i ja dostawaliśmy kolejne partie przekładu. Czytanie wewnętrznego monologu mojego ojca było niesamowitym doświadczeniem. Poczułem, że znam go lepiej po przeczytaniu tego tekstu. Jedną z rzeczy, którą zauważyłem, jest podobieństwo w sposobie myślenia między nami. I to dla mnie, jako jego syna, jest bardzo satysfakcjonujące. Sposób, w jaki mówi sam do siebie, zwłaszcza na temat ludzi, z którymi się styka, jest upiornie podobny, gdy myślę o moich interakcjach z otoczeniem. Zwłaszcza wobec ludzi, którzy nie są sympatyczni.

W czym jeszcze znalazłeś podobieństwa? Kim są ci nieprzyjemni ludzie?

Zazwyczaj w sferze filozofii i spojrzenia na świat. Często chodzi o tych, którzy chcą nas zniewalać, odbierać wolność. Archetyp „pożytecznego idioty” jest wszechobecny w jego i moim życiu. Ta książka jest mi tak bliska, ponieważ napisał ją w wieku 34 lat, a ja ją czytałem, gdy miałem 31. W pewnym sensie byliśmy w podobnych punktach życia. Gdy pisał „Dziennik” był w najgorszym momencie swego życia. Nie miał pracy, jego zdrowie szwankowało, mieszkanie było liche, mieszkał w Imce [w ciasnym pokoju przy Konopnickiej 6 – przyp. red.]. Towarzyszył mu z pewnością stres, niepewność co przyniesie przyszłość. Ja natomiast wtedy obiecałem sobie nigdy nie wrócić na Wall Street, ale nie byłem pewien, w którą stronę iść, na czym się skoncentrować na przyszłość. Czytanie o jego doświadczeniach w podobnym wieku było więc inspirujące. Oczywiście trudności, jakim musiał sprostać znacznie przekraczały moje wyzwania.

Image (55)

Jak odbierasz rzeczywistość przedstawioną w “Dzienniku”? Abstrakcyjna, odległa, niewyobrażalna?

Nie, w ogóle nie w ten sposób. Na pewno była ponura, ale nie niewyobrażalna. Sporo czasu spędziłem wyobrażając sobie, jak to było. Jeśli chodzi o czytanie prozy mojego ojca to wcześniej czytałem rozmaite książki na temat XX-wiecznych dystopii, na temat świata za żelazną kurtyną, więc to nie Dziennik tak mi otworzył oczy na „niewyobrażalny” świat faszyzmu, ale „Rok 1984” Orwella i „Nowy wspaniały świat” Huxleya, gdy byłem młodszy. Wiele obrazów polskiego kina pokazuje życie pod nadzorem Stasi-państwa (np. „Przypadek” Kieślowskiego). Niedawno widziałem też „Mistyfikację” na podstawie Witkacego. Film oddaje przytłaczającą atmosferę czasów policji politycznej, donosicieli, agentów. Zatem Dziennik nie był już dla mnie pierwszym opisem, który oddaje życie w takim systemie. Ale na pewno opisuje je z użyciem błyskotliwego dowcipu – w porównaniu z większością powieści i innych dzieł, które czytałem.

Nie znam angielskojęzycznej wersji „Dziennika 1954”, z pewnością ten humor jest tam dobrze oddany. Jak odbierasz perspektywę ojca i jego poczucie humoru? Na przykład opisy z czasów wojny, niezwykle zabawne. Jeden z nich to jego relacja z Wiednia, gdy przysyłał niemieckim żołnierzom prostytutki zarażone chorobami wenerycznymi. Sposób, w jaki o tym pisał jest nie do powtórzenia.

Absolutnie się zgadzam. Bardzo często śmiałem się zarówno gdy opisywał kogoś innego lub jakieś własne doświadczenie, ale również wtedy, kiedy filozofował na temat ludzkiej natury. Jego dowcip i umiejętność odwrócenia największych zniewag codziennego życia w kąsający komentarz sytuacji społecznej były pełne ironii i humoru. Nigdy nie przestaje mnie to zadziwiać. Miał tę zdolność powiedzenia czegoś zarówno w formie dowcipnego motta, dewizy, ale też jako pouczenia czy przestrogi. Na przykład jego list do młodych komunistów żyjących w społeczeństwach niekomunistycznych napisany pod koniec Dziennika. Jest tam zarówno ironiczny humor, ale też poważna wypowiedź potępiająca ich ignorancję.

Czy uważasz, że Leopold dokonał jakichś poprawek w tekście?

Na pewno cenzor usunął wiele z tego, co ojciec chciał tam umieścić, zwłaszcza w oryginalnej wersji z 1980 roku. Było znacznie więcej ludzi, których chciał poddać krytyce, ale był niepewny, czy to by kiedykolwiek przeszło. Biorąc pod uwagę tamten czas sądzę, że żyło wtedy zbyt wielu aparatczyków oraz ich pociotków czy znajomych będących u władzy. Wersja z 1999 roku była obszerniejsza. Rozmawiałem z pewnym naukowcem, który robił kwerendę w Instytucie Hoovera. Przeczytał wszystkie odręczne notatki i uważa, że jest tam jeszcze więcej materiału (w sumie jest to 800 stron tekstu). Większość z nich jest prowokacyjna, kwestionująca ówczesny status quo. Bardzo chciałbym by cała, nieocenzurowana „wersja reżyserska” została opublikowana (i oczywiście przetłumaczona, abym mógł wchłonąć jego humor i zrozumieć nienawiść, którą czuł wobec tych, którzy go ograniczali, a zarazem pozostawali hipokrytami i oportunistami).

Podczas twego ostatniego pobytu w Polsce sporo podróżowałeś – jaka jest Polska poza Warszawą? Spotkałeś ludzi w Zamościu, Lublinie, Katowicach…

Warszawa jest z pewnością wyjątkowa w strukturze polskich miast. Jej skala jest zupełnie inna, większa. Z powodu zniszczenia i odbudowy jest też bardziej XX-wieczna. Jest coś bardzo wyraźnego w rozmiarze i naturze sieci dróg. Warszawa to europejskie miasto Alfa, jedno z najbardziej kosmopolitycznych w środkowej i wschodniej Europie. Dlatego, choć mieszkałem wiele lat w Nowym Jorku i Chicago, Warszawa jest miastem, w którym czuję się najlepiej w Polsce. Uwielbiam odwiedzać i poznawać także starsze ośrodki: Lublin, Kraków, Wrocław, Zamość. Katowice doświadczają etapu przejścia – uważam, że nastąpi ich wzrost i staną się regionalną stolicą w najbliższych latach. Jeśli zaś chodzi o ludzi, wszyscy, których spotykam w Polsce są ujmujący i pełni zaangażowania, zainteresowani bieżącą sytuacją oraz stojącymi przed nimi wyzwaniami. Są gościnni i przyjaźni. Naprawdę kocham być w Polsce, gdzie ludzie są znacznie milsi niż w Nowym Jorku. (Prawdę mówiąc pozostałe miasta w USA mają sympatyczniejszych mieszkańców niż NYC.)

Image (59)

Planowałeś też spotkać się z Barbarą Hoff, byłą żoną twego taty – projektantką mody w szarych czasach PRL-u.

W końcu ją poznałem podczas mojej ostatniej podróży do Warszawy w grudniu. Jest czarującą i inteligentną panią, spędziliśmy razem miło czas, poznaliśmy się, zobaczyłem jej mieszkanie (w którym żył tez mój ojciec kiedy byli małżeństwem). Opowiadała mi różne historie z lat 60. i o tym, jaki był Leopold. Wydaje mi się, że znaleźliśmy wspólny język. Nie mogę się doczekać, żeby znów ją zobaczyć, kiedy będę w Warszawie.

Jakie są twoje następne plany na rok 2014 w Polsce? Polityka czy wódka Tyrmanda?

Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym zrobić. Staram się miarkować mój entuzjazm racjonalnym i pragmatycznym rozpoznaniem sytuacji ekonomicznej. Martwię się, że Polska może wejść w recesję w ciągu najbliższych 4-6 kwartałów. A to powoduje, że projekt taki jak restauracja (czyli coś, o czym wspominałem) wydaje się na razie niemożliwy. Nadal jednak przygotowuję się do Tyrmandówki. Mam kilka projektów biznesowych, które zaczynają się formować i będę mógł o nich powiedzieć więcej w następnych miesiącach. Liczę też na projekty polskich start-upów oraz średnich rozmiarów biznesy na wstępnym etapie. Współpracuję z kilkoma inwestorami z USA i mamy wspólnie kilka pomysłów na udziały kapitałowe. Polska potrzebuje tak dużo bezpośrednich inwestycji zagranicznych, jak to możliwe. Mam nadzieję, że mogę mieć na to pozytywny wpływ.

Wszedłeś także do świata polityki.

Politykę i debatę publiczną traktuję serio, ale też ad hoc. Gdy pojawia się okazja, by zaangażować się w coś, w co wierzę, wtedy robię to z radością. Na przykład w walkę przeciw nacjonalizacji OFE lub konwencję Gowina i powstanie trzeciej, realnej, niesocjalistycznej partii politycznej; wykłady w ramach Stowarzyszenia KoLiber z Tomem Palmerem, które popularyzują idee libertariańskie oraz wolnorynkowe itp. Ponadto zgodziłem się pisać dla Super Expressu. Jestem pewny, że narobię sobie wrogów w polskiej polityce, mediach i sferach „intelektualnych” w ciągu najbliższych miesięcy. Mam już sporo pomysłów, o czym dyskutować i jakie tematy wywołać w nieco prowokacyjnym tonie, właściwym dla tyrmandowskiej szczerości i łobuzerstwa, które zapewne odziedziczyłem po ojcu.

krolik zły

Dziękuję za rozmowę.

 

Zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Tyrmandów.

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *