Pisałam kilkukrotnie o podlaskiej gościnności i niezwykłej aurze, jaka mi zawsze towarzyszy podczas podróży po wschodniej Polsce. Tym razem moją uwagę zwróciło miasteczko, w którym niegdyś żyła bardzo duża społeczność żydowska. Już od dawna wybierałam się do Tykocina i w końcu udało mi się go odwiedzić.
Tykocin można zobaczyć w kilka godzin. Z Białegostoku za 4,50 PLN można wsiąść w busik z dworca autobusowego. Kursy są średnio co godzinę. Po 40-minutowej podróży i zatrzymaniu się w ryneczku najpierw dotarliśmy do tego zdjęcia. Przyjrzyjmy się, jak wyglądał Tykocin sto lat temu (poniżej fotografia z restauracji Villa Regent).
Zaraz potem poszliśmy zobaczyć synagogę. Jakimś cudem nie została zmieciona w pył. Akurat była sobota… Niby szabas, ale przecież nikt go już nie obchodzi. Za to właśnie w ten dzień tygodnia wejście jest darmowe. I teraz miejsce wygląda tak:
Zachowana polichromia, posadzka… Pod ścianą miejsca do modlitwy, a na nich tałesy. Pusto. Z zamontowanych głośników leci „hewenu szalom alechem”. Przypomniało mi się, że śpiewaliśmy to jako dzieci w kościele.
W przejściu obok synagogi znajduje się wystawa traktująca o tykocińskich Żydach i nie tylko. Dowiemy się dzięki niej, dlaczego „Kupiec wenecki” Szekspira jest tak ważny dla tożsamości żydowskiej oraz co to jest purimszpil. Tu przedwojenne afisze teatralne zapowiadające przedstawienia żydowskich trup teatralnych.
Nieopodal znajduje się kirkut, czyli cmentarz żydowski. A właściwie to, co z niego zostało. Wyjątkowo refleksyjne to miejsce.
Ulica Piłsudskiego, przy której znajduje się Wielka Synagoga, prowadzi dalej do nowego rynku oraz kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej powstałego z fundacji hetmana Jana Klemensa Branickiego.
A to świątynia z bliska.
Przed kościołem znajduje się najstarszy w Polsce pomnik nie mający charakteru sakralnego. Wykonany z piaskowca szydłowieckiego przedstawia hetmana Stefana Czarnieckiego.
Tykocin położony jest nad Narwią. Można sobie zrobić miły spacer przy rzece, idąc w kierunku zamku.
Po spacerze można iść się posilić i zregenerować siły. W restauracji „Villa Regent” napijemy się bardzo dobrej, aromatycznej i nieźle przyprawionej kawy po żydowsku oraz posłuchamy żydowskiej muzyki.
Natomiast w knajpce „Tejsza”, położonej tuż obok, po drugiej stronie synagogi, możemy zjeść cymes. Co prawda, lokal wygląda jakby czas w nim się zatrzymał gdzieś w latach 90., ale miła pani serwuje całkiem smaczne posiłki. Cymes był wyjątkowo słodki, choć muszę przyznać, że to połączenie wołowiny i miodu jest przyjemną okolicznością dla podniebienia.
Ja zjadłam cymes z kuskusem. Naczynia arcoroc będące hitem sprzed 20 lat nie wyglądają jakoś zachęcająco, ale knajpka jest dość mile urządzona i widać też, że pani, która ją prowadzi, robi to z pasją.
To było bardzo miłe popołudnie. A teraz – azymut Drohiczyn, Boćki i Bohoniki!
Anna Stępniak