To naprawdę żadne wielkie odkrycie – ostatnie pięćdziesiąt lat walki feministek z mężczyznami doprowadziło do międzypłciowej aberracji, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Jednak walec postępizmu przetacza się coraz szybciej i mocniej również po Europie i wciąż katolickiej Polsce, która stawia opór. Pytanie, jak długo.
Kluczowe, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, jest uświadomienie sobie trzech procesów: historycznego, społecznego i psychologicznego, a ten ostatni w zasadzie nie zmienia się, ponieważ natura człowieka pozostaje taka sama. Po pierwsze, kobiety przejęły wiele męskich zawodów, „wyszły” z domów, wybrały kariery; po drugie zaś tak zwana polityka gender bardzo się opłaca (zwłaszcza wielkim firmom, których roczne obroty sięgają kilkuset milionów dolarów). Jednak wieloletnie wmawianie mężczyznom, że są gorsi tylko dlatego, że mają penisy (ideologię trans pomińmy, jest nadal mniej istotna), że są wszystkiemu winni, że mają kobietom ustępować i tak dalej doprowadziło do ogromnego kryzysu męskości związanej z poczuciem odpowiedzialności.
Rzecz jasna, mężczyźni stosują przemoc fizyczną generalnie częściej niż kobiety, między innymi dlatego, że te drugie muszą manifestować swoją agresję inaczej, czyli w sposób dla nich łatwiejszy i bardziej dostępny. Najlepiej wychodzi im to słowem – by kogoś obśmiać, wyszydzić, obmówić itd. Całkiem ciekawie opowiada o tym Jordan Peterson, zawsze opierając się na badaniach naukowych. Ale jakaś część pań także potrafić uderzyć, kopnąć i podrapać.
Jednak agresja i wulgarność zaczęła przenikać kobiety w jeszcze inny, znacznie bardziej demoniczny sposób. Wystarczy bowiem głośno krzyknąć „pobił mnie! ratunku!” i 9 na 10 ludzi automatycznie zgodzi się z taką oceną sytuacji, myśląc o kobiecie jako ofierze, a mężczyźnie jako oprawcy.
Podkreślam, że omawiam tu procesy dziejące się w naszej części świata, ponieważ chcąc nie chcąc należymy mentalnie do tak zwanego Zachodu. W niniejszym eseju całkowicie pomijam traktowanie kobiet w krajach Bliskiego Wschodu czy Ameryki Łacińskiej. Kilkanaście lat temu badałam bowiem problematykę zabójstw honorowych w Turcji, ale to kompletnie inna kultura i odmienny świat. Nadal nie ma on wiele wspólnego z Polską. W Meksyku czy Brazylii nigdy nie byłam, a o Azji wiem bardzo niewiele. Jednak to nadal kultura amerykańska jest najsilniejszą soft power, wyznaczającą mocne wzorce w innych częściach świata, zwłaszcza poprzez produkcję filmów.
Proszę też odłożyć na bok naprawdę obrzydliwe i kryminalne historie pokroju tego stręczyciela i maniaka, który powiesił się w swojej celi, a z którym tak chętnie i często chcieli się spotykać przedstawiciele nowojorskiej i waszyngtońskiej śmietanki; jak również proces innego pana, który przez lata molestował młode aktorki, bo w Hollywood nikomu to nie przeszkadzało i wszyscy to akceptowali, oczywiście do czasu. Ten artykuł jest o czymś zupełnie innym.
W Polsce mamy okresowe manifestacje środowisk, których Matką (a może Babką) jest Gazeta Wyborcza, a jak wiadomo ów dziennik od ponad trzydziestu lat musi wyjaśnić Polkom i Polakom, jakimi są kołtunami. Z tego właśnie pnia wyrasta nowa, całkiem świeża idea, którą powoli wtłacza się do głów młodym dziewczynom. Za jedną z jej „kapłanek” można uznać panią przedstawioną na poniższych obrazkach, niejaką Amber Heard.
Ta pani gra swoją nową rólkę, która jednak przerasta jej możliwości oraz zakres samouwielbienia. Usilnie próbuje pozować na ofiarę byłego męża – rzekomo psychopaty i sadysty, jednak mowa ciała jest czymś, nad czym gatunek ludzki nie ma kontroli absolutnej. Nie wiem, czy to celowy zabieg PR-owy, ale transmisja na żywo całego procesu sądowego, w którym Johnny Depp pozwał swoją eks na 50 milionów dolarów, jest strzałem w dziesiątkę. Myślę, że jakiś całkiem fajny terapeuta musiał to zaproponować słynnemu aktorowi, który dziś nie ma już nic do ukrycia. A jeżeli jakimś cudem ławnicy i sędzia dadzą się nabrać na łzawe pseudohistoryjki tej tragicznej pani, to także i w Stanach Zjednoczonych ludzie przestaną mieć zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Bo na Wyspach Brytyjskich ta persona wygrała – a dokładniej rzecz ujmując przegrał jej były małżonek, próbując pozwać gazetę The Sun. Został w niej nazwany „żonobijcą”, a sądy Jej Królewskiej Mości spuściły go na drzewo. Czyli dały wiarę tandetnej ściemie.
Minki Ms. Heard są słodziutkie i muszę przyznać, że ta psychopatyczna osobowość nie przestaje zadziwiać świata – oto bowiem niedawno została matką, ale… surogatka urodziła jej dziecko… Czy jeszcze coś trzeba dodawać?
Do czego zmierzam? Kilka tygodni temu byłam świadkiem następującej sytuacji: wiosenne popołudnie, zielone osiedle na terenie Warszawy. Dziewczyna w wieku około 14-15 lat ucieka przed niewiele wyższym od siebie, chudym chłopakiem. Chłopak nie bardzo wie, co ma robić, próbuje ją zatrzymać, objąć itd., ale nie chce używać siły. Wokół nich drobią inni młodzi ludzie – znajomi dziewczyny. Dziewczyna się wyrywa. Na ramieniu niesie czarną torbę. Domaga się, by ów mężczyzna ją zostawił: najpierw go gryzie w nadgarstek, a na koniec ciska w niego małpką wódki, którą wraz z dziesięcioma innymi buteleczkami ukradła z pobliskiego sklepu. I dlatego ten przypadkowy człowiek próbował zareagować – bo to złodziejka. Kluczowe jest jednak zdanie, które wyrzuca z siebie gdzieś pośrodku:
„Zostaw mnie, bo cię oskarżę o molestowanie!”
Kto ją tego nauczył? Skąd sobie to przyswoiła? Dlaczego wpadła na taki pomysł?
Ano, właśnie. To ważne zadanie dla socjologów. Pardon, byłabym zapomniała. Zajęli się tropieniem faszyzmu…
I ostatnie słowo. Niezmiennie przyznaję rację panu Krzysztofowi Karoniowi, który mawia, że tak zwana antykultura chce nauczyć nas, że jedynym sposobem przetrwania jest kradzież. Wspomniana tu podrzędna aktorka taki ma właśnie cel: nie chce ciężko pracować i piąć się do góry. Wszystko, co robi przez ostatnie kilka lat opiera się na niepohamowanej chęci dostawania pieniędzy za darmo i na ludzkiej krzywdzie. Problem polega na tym, że wzorzec ten jest wtłaczany nam do głów coraz mocniej i skuteczniej.
Anna Stępniak