Krew, proch i popcorn

On, ona i on. On w okularach, ona w balerinkach, ten trzeci w zielonej bluzie z kapturem. Spotkali się, aby iść do kina. Ich pojawienie się zepsuło równowagę sali – usiedli w moim rzędzie już po rozpoczęciu filmu. Pusty rząd tylko dla mnie był wspaniały. Ale jedynie – jak się okazało – w czasie trwania reklam.

 

To nie będzie zwykła recenzja filmu „Powstanie Warszawskie”. Oto bowiem, aby dotrzeć do pierwszych napisów trzeba było przebrnąć przez istny miszmasz reklam i zwiastunów. Samochód z napędem hybrydowym, by żyło się lepiej; filmowa opowieść o złej czarownicy ze Śpiącej Królewny, zaraz potem kabanosy, które jedzą włoscy mafiozi, a po nich reklama sushi, w której Polak udaje Japończyka, który nie umie odmieniać przez przypadki.

kino

Ci spóźnialscy dołączyli w najgorszym możliwym momencie. Zaczyna się film, słychać bomby i strzały, nieliczni widzowie siedzą już w skupieniu. I wtedy nadchodzi ta trójka, z nieodłącznym zapachem prażonej kukurydzy. Powiedziałabym, że ta woń idealnie do nich pasuje, definiuje ich znakomicie. Te okulary to tak dla zmyłki. Lecz, niestety, dzielą nas tylko dwa fotele.

Przez pierwsze kilkadziesiąt minut jakoś nie zwracam uwagi na siorbanie coca-coli z półlitrowego pojemnika ani na wcinanie orzeszków w słodkich skorupkach.  Nieco dalej inna para zajada meksykańskie nachosy maczane w czerwonym sosie. Polska młodzież udaje, że tematyka najstraszniejszej hekatomby Warszawy jest dla nich ciekawa, że ich rusza, że zmusza ich do myślenia. To przecież dlatego wydali 20 złotych na bilet, zamiast na tanie piwo. Cierpliwie znoszą to, co resztę widzów tak niesamowicie wycisza. Dyplomaci nazwaliby to różnicami w odbiorze estetycznym, lecz ja dyplomatą być nie zamierzam. Oni przecież już się męczą. Film stylizowany na fabularny, stworzony z pokawałkowanych narracji dokumentalnych, w którym momentami nieco sztucznie dodano dźwięki, sprawia im w odbiorze wyraźny wysiłek.

A ja nie mogę uwierzyć, że z pięknego wieżowca towarzystwa ubezpieczeń Prudential został taki smutny szkielet, że wokoło Banku Gospodarstwa Krajowego majaczyło gruzowisko. Oglądam splądrowane wnętrze kościoła św. Krzyża, w którym operator kamery nagrywa inscenizowane sceny walki. To, że powstańcze materiały miały służyć agendom propagandy AK nie zmienia ich reporterskiego charakteru. Choć niektóre wątki zostały wymyślone na potrzeby wykreowania w miarę spójnej fabuły, na kliszach utrwalono prawdziwych ludzi, prawdziwe zdarzenia, prawdziwe realia. Chyba już nigdy nie zapomnę tej matki, która próbuje lulać swoje maleńkie dziecko do snu w hamaku zrobionym z prześcieradła gdzieś w piwnicy, tak samo jak nie zapomnę dziur w ziemi, w których cywile chowali się przed nalotem niemieckich bombowców.

Na patos wszyscy się szykowaliśmy, w patosie nie ma niczego złego w tym przypadku. Tak to już jest, że jesteśmy narodem z taką historią (trudną i bolesną) i nie możemy się jej wyprzeć, zaś ci, co próbują ją wymazać skazani są na porażkę. A tymczasem młodzież siedząca przed ekranem kinowym zaczęła się wyraźnie nudzić. Przyzwyczajeni do prostych linearnych schematów przyczynowo-skutkowych w masowych filmach czuli się coraz bardziej zmęczeni modlitwami do Serca Jezusowego, trupami i obieraniem ziemniaków do lichej zupy.

Na koniec – obrazki miasta startego w pył, kawałki murów i cegieł ledwo wiszące nad ziemią, które zaraz zdmuchnie wiatr.  Klęska. Pustka. Operator pokazuje również kilka wstrząsających ujęć – prawdopodobnie z ludobójstwa na Woli – dziesiątek rozkładających się ciał, także dziecięcych. To chyba było już za wiele dla chłopaka z mojego rzędu, który energicznie wziął się do pochłaniania prażonej kukurydzy, którą w dużych ilościach zostawił potem na fotelu i podłodze. Gdy zapaliły się światła, zobaczyłam, że jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Co najwyżej znudzenie.

Mam wielką nadzieję, że ci dzielni ludzie Warszawy nie umierali na darmo, że coś po nich w nas zostanie. Nadal w to wierzę, choć z drugiej strony w głowie brzmią słowa Kisiela o „dyktaturze ciemniaków”.

Wracam do domu. W metrze wita mnie oblicze czerwonego pijaka trzymającego na kolanach plastikową siatkę. Nieco dalej młodziutka para namiętnie się całuje, nie zważając na obecność innych ludzi. Warszawa…

 

 

Anna Stępniak

Comments

comments

One comment to “Krew, proch i popcorn”
  1. Jadłem i piłem mimo to oglądałem w skupieniu nie przeszkadzając inny. Kino to film i popcorn, czy tylko na komedii wypada się zajadać?
    W obliczu takiej tragedii ludzie się zmieniają i dostosowują. „Chłopak w rurkach” złapie za karabin, bądź za płytę chodnikową. W tamtych czasach tacy również byli tylko takich spodni nie było, zastanów się jak Ty byś się zachowywała w obliczu zagłady.Nikt nie wie. Zjadła byś ludzkie mięso?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *