Odpoczynek na Podlasiu – część pierwsza

Jeszcze do niedawna Polska wydawała się monokulturową, jednolitą rzeczywistością. Przeczy temu nawet bardzo krótki pobyt w okolicach Białegostoku, gdzie zobaczyć i poczuć można wyjątkowy mikroklimat. Ludzie serdeczni i gościnni, język (polski) jakby nieco inny, a budowle – choć skromne – oszałamiają. Rozpoczynamy trzyczęściowy minicykl opowieści podróżniczo-fotograficznej o Podlasiu.

 

Środek dnia, sobota. Idziemy z pełnymi plecakami przez Krynki, ulicą Garbarską. Nasza droga rozwidla się, więc zatrzymujemy się – chcemy upewnić się, że zmierzamy w kierunku Kruszynian. Przed nami pani w mocno średnim wieku energicznie zamiata chodnik. Za jej plecami dom i ogródek – czyste, uporządkowane obejście. Napotkana pani Basia potwierdza, że tak, że tamtędy do Kruszynian. Mówi do nas piękną polszczyzną, „zaciągając”, tzn. akcentując do góry i w dół. Nie sądziłam, że z ust żywego człowieka usłyszę jeszcze to piękne „ł”. Kobieta zaczyna opowiadać nam o swoich troskach – smuci się, że wnuczce się nie układa, że kto inny choruje. Rozczula się, wspominając zmarłego męża – a taki dla niej był dobry, zawsze mówił jej „skarbeczku”. Przedstawiamy się sobie nawzajem. Pani Basia prosi, byśmy znowu wpadli do Krynek i zapewnia, że zawsze możemy u niej przenocować i napić się herbaty. Tak po prostu.

1 Maszerujemy dalej. Dwa i pół kilometra przed Kruszynianami, pomiędzy polami podjeżdża do nas młody chłopak na rowerze. A czy w czymś nie pomóc? A gdzie zmierzamy? Kompletne zaskoczenie – toż to podlaski kapitał społeczny w pełnej krasie! I tak po kolei: ktoś jeszcze zaprasza nas na kawę, kto inny obdarza uśmiechem i kolejna obca osoba w czymś pomaga.

4

W cerkwi świętego Mikołaja w Białymstoku nieopatrznie wyciągam aparat fotograficzny i łapię dwie fotki – nie zauważam znaku zakazu robienia zdjęć we wnętrzu. Moje oko chciwie pożąda oglądania fresków i ikon, powoli chwyta wizerunki czterech ewangelistów umieszczone po wewnętrznej stronie pendentywów. Podchodzi do mnie starszy pan i ze szczerym uśmiechem na ustach mówi: przepraszam, ale tu nie wolno robić zdjęć. Trochę mi głupio, zakładam zaślepkę na obiektyw i jeszcze przez kilka minut oglądam sobie wnętrze i patrzę też na ludzi. Wychodząc, mijam tego samego uroczego mężczyznę, który zadaje mi pytanie: „i co, jak wrażenia? Pięknie, co? No, szkoda z tymi zdjęciami, bo jak jest ślub to wszyscy fotografują!”

2

Kultura jazdy w Białymstoku też inna. Nie ma problemu z przepuszczaniem pieszych na pasach, mniej nerwów, nie trzeba tyle pośpiechu. Nowo poznani ludzie pijący z tobą cydr na posiadówce sympatyczni, przyjaźni, nie budują dystansu. Okrąglutki dziadek na przystanku podpowiada, że autobus podjedzie gdzie indziej, a facet z brodą w autobusie chętnie mówi, gdzie wysiąść w Supraślu i gdzie można coś zjeść. Żegna się słowami „z Bogiem”… No i ci serdeczni Tatarzy! Ale o nich kiedy indziej.

3

Jest tylko jedna rzecz, która mi się nie podobała. Moje blade nogi zostały pogryzione przez wygłodzone komary. To ostatnie to nie jest jednak żadna specyfika Podlasia.

 

 

Anna Stępniak

 

 

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *