8.30, słoneczny sobotni poranek. Wychodzę do sklepu po mleko. Na klatce czuć już obłędny zapach kotletów mielonych. Przypomniała mi się moja babcia, która o tej porze zaczynała już gotować obiad. Hm, o tak wczesnej porze wsunęłabym takiego kotleta.
Wiosna panuje w Warszawie już na całego i póki co moje proroctwa okazały się prawdziwe tylko raz – bodaj miesiąc temu ostatni raz spadł śnieg, ale od tego czasu temperatura idzie do góry. Szkoda, bo miałam nadzieję, że mróz ograniczy aktywność kleszczy i komarów. A te pierwsze harcują podobno intensywnie nawet na łąkach. Trzeba uważać.
Uwielbiam ten czas, bo uświadamiam sobie, że nadchodzi ta lepsza połowa roku. I wzorem mojej babci ja też, grubo przed południem, zaczynam gotować zupę. Dziś będzie rosół i egipska zupa z soczewicy. Absolutnie genialna, z dodatkiem soku z cytryny. Dłonie pachną mi kolendrą, którą zmieliłam specjalnie do tego dania.
Wiosna w Warszawie jest cudowna. Bezład architektoniczny zabudowy miesza się z intensywnością życia i niezmiennym pośpiechem mieszkańców. Obok tego wszystkiego w stołecznych parkach przyroda obudziła się już do życia, zielone listki są coraz większe, a z pąków lada moment wystrzelą kwiaty. Moje ulubione warszawskie parki to Królikarnia i Pole Mokotowskie. Na Polu trwają zresztą teraz warsztaty z udziałem mieszkańców, dotyczące tego, jak zmienić ten teren. Rozmawiałam z jednym znajomym, miłośnikiem przyrody i ptaków, który nie bardzo jest zadowolony z panującego dogmatu, że parki muszą być sterylne i pod linijkę. Czemu bowiem trzeba koniecznie wycinać rozmaite „krzaczory”, w których schronienie znajduje wiele gatunków ptaków?
Czytam teraz książkę B. Wildsteina „Cienie moich czasów” i jestem zauroczona tym, że można się w tej książce zanurzyć. Rozważania filozoficzne i socjologiczne to ogromny atut tej publikacji. Lektura bardzo dojrzała i bardzo mądra.
Kilka dni temu skończyłam czytać „Epifanię Wikarego Trzaski” Szczepana Twardocha. Przyznam, że to moja pierwsza lektura tego autora i facet faktycznie ma talent. Aczkolwiek mam jakieś mieszane uczucia po skończeniu tej książki. Ogółem sądzę, że warto ją przeczytać, aczkolwiek nie rozumiem, co jest złego w prostej, ludowej wierze.
Kiedyś zastanawiałam się nad wyjazdem z Polski na dłużej, ale teraz czuję, że nie wiem, jak dałabym radę bez Warszawy. Bez rurek z kremem na Wiatraku, bez lodów przy placu Zbawiciela, bez pączków z okienka na Żoliborzu, bez świeżych warzyw na targu, bez kiszonej kapusty, bez tej miejskiej zieleni, bez przyjemnych knajpek, bez wygodnych tramwajów, bez faceta, który gra ciągle te same melodyjki na przenośnym pianinie na przystanku przy placu Bankowym, a nawet bez ludzi, którzy lubią tarasować środek przejścia przy wysiadaniu z autobusu.
A teraz czekam tylko na kwitnące magnolie, a potem na kluski z truskawkami.
Anna Stępniak