Im więcej oglądam na ekranie Clinta Eastwooda, tym bardziej za nim przepadam. Jego bohaterowie są bezkompromisowi, poszukują sprawiedliwości, ale mają też wrażliwe serca. Widzowie chcą oglądać takie postacie, zwłaszcza w obliczu dzisiejszych zagrożeń. Także wtedy, gdy wracają do klasyki kina lat 70. i 80.
Jedną z moich ulubionych scen z udziałem inspektora Callahana jest ta, w której zgłasza się, by udawać pilota linii lotniczych, który ma skierować samolot zgodnie z żądaniami porywaczy przetrzymujących kilkadziesiąt osób na pokładzie. Przybywa z aktówką pełną planów lotów, zasiada za sterami i prosi techników pokładowych, by przygotowali maszynę do startu. Za jego plecami czyha wredny typ, przystawiając mu lufę pistoletu do łopatki. Samolot dość długo kołuje, gdy nagle jeden z techników pyta: „I know this may sound stupid, Captain, but do you know how to fly a plane?” (cytuję z pamięci). W tym momencie Harry Callahan odpowiada całkiem na luzie: „Nope, never had a lesson in my life.” Po tym stwierdzeniu następuje dynamiczna akcja, w wyniku której dwóch porywaczy zostaje błyskawicznie powalonych na ziemię, a pasażerowie ocaleni.
Eastwood wciela się w rolę twardego i wytrwałego inspektora policji w San Francisco w czterech filmach. Przyznam, że najmniej podoba mi się część pierwsza – Dirty Harry, 1971 (nie lubię tego rodzaju fabuły, gdzie przeciwnik jest obłąkanym, nieprzewidywalnym psychopatą); przepadam natomiast za Magnum Force (1973), w której Harry musi zmierzyć się z gangiem policjantów-morderców.
Postacie kreowane przez tego aktora są również wyjątkowo cierpliwe i konsekwentne. Na przykład Josey Wales, banita z Missouri, bardzo długo szuka sprawiedliwości i zadośćuczynienia za to, co zdeprawowany oddział unionistów zrobił jemu i jego rodzinie. Wales, podobnie jak Harry, Luther Whitney czy Walt Kowalski, znakomicie posługuje się bronią. Każdemu z nich blisko do republikanów, czy też szerzej – konserwatystów, którzy uważają, że prawo musi być przestrzegane, a uczciwość to cnota, która powinna nierozerwalnie tkwić w człowieku.
Można też powiedzieć, że Eastwood na ekranie nie lubi innych ludzi. Daje temu wyraz poprzez oszczędność w słowach, brak emocji, rzadko pojawiający się uśmiech, a nawet pogardliwy wyraz twarzy. Z drugiej strony, jego kwestie mocno zapadają w pamięć, jak np. „do you feel lucky, punk?” oraz „why, are you gonna pull those pistols or just whistle Dixie?”
Ale też bohaterowie kreowani przez Clinta nie są jednoznaczni. Tak jest w przypadku Luthera Whitneya – wytrawnego złodzieja, lubiącego brylanty i biżuterię, a zarazem uczciwego obywatela, bezpośredniego świadka poważnego zabójstwa na najwyższym szczeblu władzy oraz kochającego i troskliwego ojca (Władza absolutna, 1997). Walt Kowalski jest zaś gburem, mizantropem i rasistą, a jednocześnie człowiekiem o wielkim sercu.
Niejednoznaczność wynika również z pojawiającej się z czasem wyrozumiałości lub może nawet swego rodzaju empatii. Przypomina się czwarta część przygód o inspektorze Callahanie (Sudden impact, 1983). W filmie tym bohater nie domaga się osądzenia kobiety, która z zimną krwią zamordowała dawnych gwałcicieli i prześladowców siebie i swojej siostry. Nie sądzę, że wynika to z faktu, że stali się kochankami, ale dlatego, że Harry dopuszcza sytuacje, kiedy obywatel sam wymierza sprawiedliwość. Zwłaszcza wtedy, gdy państwo go zawodzi i pozostawia bezbronnym.
Wydaje się, że współczesny widz wciąż potrzebuje tego rodzaju obrazów, w których jasno wyznacza się pewne zasady moralne i społeczne. Bo choć świat przedstawiany przez twórców (także Eastwooda) jest brutalny, mroczny i niebezpieczny, ostatecznie zwycięża dobro. Dzieje się tak dzięki działaniom osamotnionego i nieustępliwego faceta, który samodzielnie zaprowadza porządek, eliminuje bandytów i ratuje życie niewinnych ludzi. I zarazem, Eastwood jako reżyser i producent jest w mojej subiektywnej opinii znacznie mniej interesujący niż Eastwood, który pojawia się na ekranie.
Anna Stępniak