Coraz rzadziej zaglądam do tureckiego świata – przestałam śledzić bieżące wydarzenia, a i z kulturą tego kraju nie zawsze mi po drodze. Po prostu, nie mam czasu. Kilka dni temu jednak wpadła mi w ręce bardzo ciekawa i oryginalna płyta pochodząca wprost z Anatolii.
Morze razy dwa – bo twórca płyty, muzyk i kompozytor ma na imię Deniz, co oznacza właśnie ten rodzaj akwenu w języku tureckim. A jej tytuł brzmi „Denizin ötesinde”, czyli „Za morzem”. A może chodzi o coś więcej, co artysta chce przekazać odbiorcy coś, co jest za nim, w nim, w jego własnej, jednostkowej rzeczywistości? Patrząc też na okładkę, można dojść do wniosku, że w tych nagraniach połączono podziw dla sfery ludzkiego umysłu z fascynacją morzem jako bezgranicznym dla oka obszarem, że to są dwie rzeczywistości bardzo do siebie podobne i przenikające się. Pomiędzy nimi panuje harmonia. Wydaje mi się, że niełatwo jest wychwycić tę poetykę i tę wrażliwość przeciętnemu odbiorcy poza Turcją – to jedyne, do czego mogę się przyczepić – przydałby się bardziej chwytliwy i łatwiejszy tytuł, który przyciągałby szerszą publiczność.
Ale właśnie ten trop (sfera duchowa będąca odbiciem morza) prowadzi mnie osobiście do wniosku, że album zwiastuje jesień. Jest bardzo kontemplacyjny i refleksyjny. Nie posiadam żadnego poważnego wykształcenia muzycznego, ale potrafię ocenić estetykę dzieła – czy to literackiego, malarskiego, architektonicznego, czy właśnie muzycznego. Album Deniza Atalay nie jest wcale łatwy, wymaga skupienia, podjęcia dialogu z jego wykonawcami. Nie dziwi mnie fakt, że powstawał tak naprawdę przez 15 lat! Świadczy to o niezwykłej dojrzałości jej Twórcy. Na przykład jedna z melodii powstała po przeżyciu niezwykłego snu.
„Denizin önesinde” to jazzowo-gitarowa opowieść, w którą wpleciono inspiracje tradycyjną muzyką turecką, ale również akcenty polskie i europejskie. Autor korzysta z gitary bezprogowej, a niekiedy również z jej wersji dwugryfowej. Atalay zaprosił do współpracy wielu polskich muzyków i kompozytorów – Marcina Malinowskiego, Cezarego Kondrada, Michała Rodzenia, Pawła Pańtę i Daniela Mońskiego. Swój udział w jej tworzeniu ma również Eleonora Atalay, czyli jedna z córek mistrza Czesława Niemena.
Najbardziej podoba mi się utwór numer 5 – Ruh göçü (pol. migracja duszy, reinkarnacja). Wspaniale brzmią razem gitara bezprogowa, perkusja i kwartet smyczkowy w bardzo nastrojowym, subtelnym kawałku. Świetnie się tego słucha. Z kolei ostatnia kompozycja – Spotkanie – jest z jednej strony jazzowa, z drugiej – trochę „osmańskobrzmiąca” i w zapewne w dużej mierze improwizowana. Widać, że Atalay i Malinowski lubią ze sobą pracować.
Wyobrażam sobie, że fragmenty tej muzyki mogłyby być tłem dla jakiegoś przedstawienia teatralnego. To by mi całkiem pasowało, bo we współczesnym teatrze dominuje elektronika… Idzie jesień zatem? To myśl schowana gdzieś daleko w tyle głowy, ale powoli coraz śmielsza.
Anna Stępniak
Deniz Atalay, Denizin ötesinde, Ankara 2016