Nijakość diabła

Nie żaden szatan, ale miernota. Nie wyrafinowany sadysta, a tępy biurokrata. I nie świr zafascynowany zabijaniem, ale przeciętny na co dzień wykonawca poleceń. Po uczestnictwie w procesie Eichmanna Hannah Arendt upowszechniła pojęcie „banalności zła”.

 

Film biograficzny „Hannah Arendt” opowiadający o słynnej myślicielce i pisarce pochodzenia żydowskiego dostępny jest dla polskich odbiorców tylko w kinach studyjnych. Szkoda, bo z pewnością jest to wartościowa produkcja. Główną rolę zagrała niemiecka aktorka Barbara Sukowa.

 

Przedstawia powojenne losy autorki „Korzeni totalitaryzmu”. W 1960 roku w Argentynie zostaje ujęty Adolf Eichmann, niemiecki funkcjonariusz nazistowski odpowiedzialny za realizację ludobójczych planów III Rzeszy. To zdarzenie stało się osią całego filmu – główna bohaterka wyjeżdża do Izraela jako specjalna wysłanniczka New Yorkera. Powraca do Ameryki z ogromnym materiałem i przystępuje do pisania tekstu, który zmieni jej życie.

Publikacja fragmentów dotycząca Eichmanna, który zdaniem autorki jest po prostu „duchem w szklanej klatce” podczas procesu, wzbudza u odbiorców zdziwienie, natomiast zarzut, że żydowscy przywódcy współuczestniczyli w Holokauście jest nie do przyjęcia. Od Arendt odwraca się część przyjaciół, jednak najgorsze są reakcje innych amerykańskich Żydów – przysyłają jej pogróżki i szczerze życzą śmierci, mimo, że napisała (niewygodną) prawdę.

 

Główna bohaterka uwielbia papierosy, jest stanowcza, odważna i bardzo kocha swojego męża. Studenci ją uwielbiają i szczelnie zapełniają aule na jej wykładach. Widz ma do czynienia z całkiem uroczą i wzbudzającą sympatię panią w średnim wieku. Otacza ją także grono wiernych i oddanych bliskich, w większości także żydowskich emigrantów z Niemiec.

Całość jest jednak jakoś niedopowiedziana, niczym nie zadziwia ani nadmiernie nie zachwyca. Jest to całkiem poprawny film, który z konieczności narzuconej konwencji opowiada o przeszłości Arendt w bardzo dużym skrócie, na przykład na zasadzie retrospekcji jej czasów studenckich w Heidelbergu i romansu z Martinem Heideggerem.

 

Film przedstawia tylko i wyłącznie perspektywę żydowską wobec traumy wojny pod okupacją Niemców. Wydawać by się mogło, że jedynym złem na ziemi była III Rzesza, podczas gdy słowo „komunista” pojawia się tylko raz i to w kontekście żartu. Zbrodnie dokonane przez Stalina i jego siepaczy nie są przedmiotem zainteresowania żadnego z bohaterów, nawet mimo tego, że Związek Sowiecki był odpowiedzialny za śmierć milionów osób pochodzenia żydowskiego. Była to bowiem konsekwentna realizacja polityki Stalina, wymierzona także w przedstawicieli narodu wybranego.

Jeśli chodzi o znaną „banalność zła” to warto przypomnieć sobie wspomnienia Kazimierza Moczarskiego na temat Jürgena Stroopa. I kat warszawskiego getta, i realizator „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” byli maksymalnie karni i posłuszni wobec zwierzchników, a przede wszystkim wobec nałożonych na siebie obowiązków. Nawet w swych ciasnych celach pedantycznie dbali o czystość i porządek. Z kolei mistrz ludobójstwa, Heinrich Himmler, zanim nie został szefem SS, realizował marzenie posiadania fermy drobiarskiej pod Monachium.

 

Zło bywa nieznaczące i przyziemne. Czasami trudno je dostrzec.

 

 

Anna Stępniak

 

 

„Hannah Arendt” – prod. Niemcy, Luksemburg, Francja 2013, reż. Margarethe von Trotta

fot. materiały promocyjne filmu

 

 

 

 

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *