Wszystko wydaje się takie szczęśliwe i bezpieczne. Meble chippendale, punktualna popołudniowa herbatka, świeże bułeczki upieczone przez stateczną guwernantkę oraz pnąca się w ogrodzie glicynia. A jednak zaglądamy do świata, który wkrótce musi rozpaść się nieuchronnie.
„Długie popołudnie” Giles’a Waterfielda to powieść kojarząca się z Anglią na każdej stronicy. Oto śledzimy bowiem życie bardzo typowej arystokratycznej angielskiej rodziny. On – zdolny urzędnik Jej Królewskiej Mości robiący karierę w Indiach, ona – subtelna, o bladej skórze pani domu, żona i matka, której codzienność polega na planowaniu posiłków i przyjęć, ewentualnie organizowaniu ogrodu. Postanawiają zamieszkać na Francuskiej Riwierze, w klimacie, który nie powodowałby ubytków na ich delikatnym zdrowiu. Kupują przepiękną posiadłość w przededniu pierwszej wojny światowej.
Opisy codziennych zajęć, polegające na czytaniu książek, spotkaniach ze znajomymi i uczestnictwie w lokalnym klubie tenisa i krykieta niezmiennie przywołują na myśl teorię klasy próżniaczej Veblena oraz powieści Jane Austen. Być może to pierwsze skojarzenie wydaje się stanowić zbyt surową ocenę. Małżeństwo Williamsonów nie wydaje się ani łupieżcze, ani niszczycielskie. Henry i Helen nie budują dystansu wobec pokojówki czy kucharki; wręcz przeciwnie – są dla wszystkich serdeczni i pełni dobrych uczuć. Ale absolutna ceremonialność ich życia nie może stanowić ochronnego kokonu, lecz zniewala ich, krępuje i niszczy marzenia.
Belle époque musi się skończyć, a bezwzględna machina dziejów zmieli na swej drodze wiele starych rytuałów i przyzwyczajeń. „Długie popołudnie” to także przedstawienie nieustannego poczucia niepokoju i napięcia. Główni bohaterowie, niegdyś spontaniczni, zdolni do zmian, przyjmowania tego, co oferuje życie, po latach nie potrafią już zrobić ani jednego kroku naprzód, aby wyjść poza schemat. Czują się bezbronni, niezdolni do zadbania o samych siebie. Po latach wiedzą, że nie pasują do otaczającego świata i nie rozumieją go.
W książce tej, bez wątpienia, unosi się jeszcze duch Agaty Christie. Choć nie ma mowy o żadnej intrydze ani pasji niszczenia, to podobnie jak u autorki popularnych kryminałów, czytelnik odczuwa, jak nowoczesność wybija zęby dawnej, statecznej i konserwatywnej epoce. To prawda, że po kataklizmach nadal będzie istnieć brandy, cejlońska herbata i srebrne lichtarze, ale nic nie będzie już takie jak dawniej.
Ciekawym zabiegiem literackim jest wyjście poza chronologię zdarzeń, która jednak nie przeszkadza ani nie zdradza wszystkiego; powieść czasami jest opisem z pozycji zewnętrznego narratora, innym razem przybiera formę epistolarną, pochodzącą od różnych osób. „Długie popołudnie” czyta się gładko, choć w trakcie przemierzenia wzrokiem kartki także i we współczesnym czytelniku siedzącym wygodnie na siedzeniu w podmiejskiej kolejce A.D. 2015 pojawiają się myśli co najmniej refleksyjne.
Anna Stępniak
Giles Waterfield, Długie Popołudnie, Wydawnictwo Kle 2015.
Prawa do zdjęć posiada Wydawnictwo Kle.